- Gdybyś łobuzie jechał 50 czy 60 kilometrów na godzinę zdążyłbyś wyhamować i nie byłoby problemu – mówi o sprawcy tragicznego wypadku na Targowej Jerzy Dziewulski.
Do wypadku doszło w piątek wieczorem. 26-letni Kamil G. potrącił czternastolatkę. Dziewczynki nie udało się uratować.
- To jest pajacowanie – ocenia zachowaniu kierowcy Dziewulski. Jest przekonany, że młody kierowca albo nagrywał sam siebie, albo był nagrywany przez kogoś innego. – Takich filmów w internecie jest masę – dodaje.
To bandycki start
Na antenie TVN24 Dziewulski wypowiadał się na temat jazdy Kamila G. Ta została nagrana przez jednego z Reporterów 24. Na nagraniu widać, jak sportowa honda z dużą prędkością rusza ze świateł, następnie znika z pola widzenia.
– Ten start jest startem bandyckim. Nie można opanować samochodu w takich warunkach. Dobrze jest startować szybko, bo nie tworzy się kolejka, ale trzeba mieć granice swojego zachowania i wiedzieć, jak to zrobić – punktuje Dziewulski.
Były policjant przypuszcza, że kierowca hondy będzie zrzucał winę na czternastolatkę. - Kierunek obrony będzie dość prosty: to nie wina kierowcy, ale dziewczynki, bo wybiegła – twierdzi.
Bardzo stanowczo dodaje jednak, że odpowiedzialność nie leży tylko po stronie dziewczynki. – Jednak gdybyś łobuzie jechał 50 czy 60 km/h to nie byłoby problemu, zdążyłbyś wyhamować bez problemu – przekonuje Dziewulski.
Powinien wyszaleć się na torze
Jego zdaniem, w przypadku takich osób jak Kamil G. należy działać natychmiastowo. – Sąd powinien być bezwzględny i pozbawić go wolności. Zabił jedną osobę, a za chwilę może znów jeździć tym samochodem – mówi.
W tym miejscu warto więc zaznaczyć, że w niedzielę młody kierowca usłyszał zarzut spowodowania wypadku ze skutkiem śmiertelnym. Na wniosek prokuratury został aresztowany na okres dwóch miesięcy, o czym informowaliśmy na tvnwarszawa.pl.
Drogowy pirat
Jak pisaliśmy na tvnwarszawa.pl, sprawca wypadku na Targowej jest stołecznym policjantom dobrze znany.
Jak ustalił reporter tvn24.pl, w lutym 2015 roku Kamilowi G. "cofnięto uprawnienia do kierowania samochodem". W tym czasie przynajmniej trzykrotnie wsiadł za kierownicę. Bo tyle razy zatrzymywali go policjanci m.in. z Pilawy i warszawskiego Wawra. Za każdym razem policjanci stawiali mu zarzuty z artykułu 180a kodeksu karnego, który przewiduje karę grzywny lub nawet dwóch lat więzienia za jazdę bez uprawnień.
Mimo tego odzyskał prawo jazdy ponownie w lutym tego roku. Do piątkowego wypadku miał 1 punkt karny.
kw/sk